Midi jest podobno hitem tego sezonu, jednak długość do połowy łydki nosi się dość specyficznie. Niewiele brakuje, żeby wyglądać w niej jak "ciotka klotka", dlatego obcasy są w tym przypadku obowiązkowe.
Moją spódnicę uszyłam z zielonej tafty. Materiał już od dawna zalegał w koszu z tkaninami. W końcu nadszedł czas porządków. Mimo że zużyłam go całkiem sporo, został jeszcze drugi kawałek identycznych rozmiarów.
Tym razem nie korzystałam z żadnego konkretnego wykroju. Spódnicę składa się z trzech trapezowych klinów, a z boku ma zapięcie na guzik i zatrzaski (swoją drogą niezbyt funkcjonalne - po pierwszym testowaniu zauważyłam, że zatrzaski rozpinają się przy wysiadaniu z samochodu).
Cudowna ta spódnica ;-). Rewelacyjnie w niej wyglądasz ;-).
OdpowiedzUsuńPrzepiękni i bardzo wdzięcznie ;-). Ciekawi mnie jakbyś wyglądała w takich lekko błyszczących spodniach ;-).
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Na razie za spodnie się nie biorę - za gorąco. Ale później być może... :)
UsuńPiękny kolor. Bardzo ładna spódnica. Myślę, że kiedyś wymienisz zapięcie na suwak. Z zatrzaskami tak już jest. Ja mam spódnicę midi na napy (z tyłu) i ten sam problem - odpinają się przy wstawaniu, lub siadaniu.( Zmienić nie mogę, bo to skóra)
OdpowiedzUsuńI masz rację z tym wysokim obcasem do midi - raczej obowiązkowy.
Właśnie już od jakiegoś czasu myślę o wszyciu zamka...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCiebie w żadnej spódnicy do połowy łydki nikt by nie nazwał ciotką klotką! Bardzo Ci ładnie w tym fasonie i materiał odważny i efektowny :). Ostatnio też odkryłam długość do połowy łydki i z przyjemnością stwierdzam jej olbrzymią zaletę: nawet jak wieje, to nic nie lata i nie odsłania powyżej odpowiedniego poziomu. Uff.
OdpowiedzUsuń